Znalazłem w szufladzie prawdziwą gratkę dla miłośników wczesnego Ich Troje (z czasów "Wstań, powiedz nie jestem sam"; a moich mocno nastoletnich - wybacz jakość). Arpeggio na gitarę i fortepian. Łakocie i witaminy. Hymn do tylko nam - mi i kumplowi (no homo!) - znanej muzy wielkiej instrumentalistyki z prośbą o umiejętność gry na instrumentach w utworze wykorzystanych (no homo!). No, w ogóle jakichkolwiek instrumentach. Spora śmiechawa była, bo np. nie wiedzieliśmy jak w ogóle podpiąć bas, a co dopiero, żeby na nim grać. Zajawunia na uboczu hip hopowania. Gdyby tylko ziomale słyszeli. Och, Teokrycie, młodość mija jak sen...
Myślę, że kawałek zrobiłby furorę jako dzwonek, tyle że takiej polifonii (polirytmii/Polihymnii/polifoski) nie wytrzyma żaden, nawet najnowocześniejszy sprzęt. Oto dzieło spopod mych palców z kumplem (no homo!):
wtorek, 6 stycznia 2009
Znów ciężki żart
Etykiety:
retro vintage classic
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
...pisz ta co nowego...ale już!
nie mam czasu
Prześlij komentarz