środa, 30 lipca 2008

Florida real estate

Ever since nieruchomosci in the USA poszly down, a in Poland są one ridiculously wysokie, I've zastanawiam sie (no shit!) about zakupem single family home/condominium/townhome somewhere na Florida. Even teraz I'm browsing the Sieć in search for informacje concerning w miarę cheap nice domek z basenem. And you know co? Sie okazuje that a sordid, nędzne mieszkanie in New Huta is way more drogie than domek ze swimming pool tam, a to jest przeciez land of our marzen after all. To jest amazing! Therefore, moj dear czytelniku, don't buy nic here, to jest equally bez sense jak zrobienie tatoo z gola baba na your forearm.

Dobra, I'm wracam back to szukanie and porownywanie ofert with Google Earth, so I can znalezc gdzie dokladnie those estates sa. Jak na razie, I know that Palm Beach jest pretty drogie, same as Orlando Bay, niestety. Apparently, no hurricane ich nie zniszczyl yet. Poczekam (very funny!)

Z ostatniej moment: Ja have just found super domek w mega-burzujskiej neighborhood: Pacific Palisades, CA, offered at 239.000 $! That's tylko 20% of its prawdziwa wartosc but obecny lokator has to offload it and przeprowadzic sie quickly. To jest so pity, ze I didn't wygralem w yesterday's kumulacja lotto. Juz bym to mial now... Damn, so blisko to Santa Monica (4 min. according to GoogleMaps). Do Malibu Beach 13 min. driving Pacific Coast Highway. To musi byc unforgetable, jak w Nat King Cole's song...


Wyświetl większą mapę

Here you macie some zdjecia:



So close do plazy



Sunrise on the plaza Pacific Palisades, Kalifornia, looking na wschod, with Santa Monica w tle



Running trasa on Will Rogers plaza (ta just pod my windows)



Sunset, budka in the "Baywatch" style, Will Rogers plaza



Fall w poludniowej Californi, widok practically z my window (jak nie wierzysz, check Google Earth)

wtorek, 29 lipca 2008

Sierpień

Mój pech na szczęście nie spowodował wielkiego kataklizmu tu na południu, ale w góry to sobie nie poszedłem. Jak oni tak ze mną, to ja olewam i jadę na Mazury, zobaczymy co tam się wydarzy z kolei. Plan jest taki, żeby jechać tam w piątek, potem wrócić, następnie robić imprezy, bo chata wolna (nie, nie ta mała, odrapana klitka), potem się spakować i znów jechać na Mazury na festiwal w Ostródzie, potem wrócić i zagrać jeszcze trzy koncerty, w tym dwa jako stary dobry hip hopowiec Breff, a nie jakieś tam pitu-pitu reggae. No i oczywiście teatr, filharmonia, galerie, znacie mnie.

P.S. Bez 'peesa' się nie obędzie: starość daje mi w kość na każdym kroku. Poszedłem na disko w sobotę, spoko, bawię się tam z jakąś laską, wychodzimy, a ona mi mówi: "ja cię znam, ty jesteś bratem A.". Spory cios.

sobota, 26 lipca 2008

La Chevre

Nie mogę jeździć samochodami jako pasażer. Postanowione. To jest zbyt niebezpieczne. Z takim pechem, w ogóle nie powinienem wychodzić z domu, a nie, że sobie jestem uczestnikiem ruchu jak każdy inny.

A było to tak... Wczoraj jechałem z P. po raz drugi w życiu. Za pierwszym razem, gdy jechaliśmy na Wianki do Krakowa, zagotowała nam się woda w chłodnicy i zamiast Jamiroquai zobaczyłem tylko stację benzynową, toaletę w chińskiej knajpie i kłęby dymu spod maski. Wczoraj pojechaliśmy do Bielska na kręgle i los był jeszcze mniej łaskawy t.j. mieliśmy mały wypadek na jednym ze skrzyżowań. Szczęśliwie, drugi samochód uderzył nas na wysokości koła, a nie metr dalej, bo słowa te pisałbym ze szpitala (jeszcze lepiej, że nie był to autobus, bo "deszczowe piosenki" byłyby ostatnimi jakie można tu było usłyszeć). No, ale tak czy inaczej, sporo nerwów, lawety i zapieprzanie z buta na PKP. A potem browar, browar i parę browarów i śpiewanko piosenki przedwojennej "i słoowików cały chóóór, będą tobie cudne bajki śpiwać aż do samych zóóórz, dobranoc, oczka zmruż" w pociągu (bo nie byłem w wojsku) i inne takie.

Przepraszam wszystkich górali-powodzian. Z moim pechem nie powinienem był też kupować roweru. Ale to wszystko wyschnie...

środa, 23 lipca 2008

Na dworze deszcz, ulewa...

... że nie wygoń psa. Pada i pada i nici z mych planów podbojów najwyższych szczytów. Nowo zakupiony rower stoi w garażu i stygnie mu, biedakowi, siodełko. Plus jest taki, że w ogóle go kupiłem, choć otoczenie mnie za to smaga biczem szyderstw ("wsiadaj na niego i jedź się zbadaj", "nie masz już 12 lat" + mój ulubiony szantaż damsko-męski pt. "gdzie Ty znajdziesz żonę, jak na rowerze będziesz jeździł?") ale mam to gdzieś. Chciałem se kupić, to se kupiłem.

Wypełniam też drugi punkt planu wakacyjnego t.j. robię coś na mieszkaniu. Dzisiaj na ten przykład narobiłem sporego bałaganu, ale jutro od rana sprzątam. Jakby mi ktoś chciał pomóc, to zapraszam. Nie jestem - dodam - abstynentem:)

Z punktem trzecim jest spory problem, bo jakoś się nie mogę za to nagrywanie zabrać porządnie, bo raz, że nie mam jak (Max, oddawaj kabel!), a dwa, że chciałem też coś wesołego napisać, a tu jak nie leje na jawie, tak we śnie. Mam więc np. takie deszczowe fragmenty:

"a ten deszcz padał na kolana, padał na twarz
padał do stóp jak w pewnym momencie życia wszyscy
potem wstawali piękniejsi, blizny zostawały bliskim"
,

a tu trzeba letnie hity, gorące hity. Co zrobić, co zrobić.

W Ipodzie z boku deszczowe piosenki, jakbyście nie mieli czego słuchać...

niedziela, 20 lipca 2008

Terror

Bardzo nie lubię być do czegoś zmuszany. Żyjemy jednak w takich czasach, że na wypas swoich owiec na swojej hali, baca musi mieć atest pasterza, wydany za opłatą (i z wielką łaską) przez jakiegoś urzędnika. Terror jest wszechobecny, podatki, quasi-podatki, ukryte podatki, akcyzy, pozwolenia itd. Jest też terror ekologiczny. Nie mówię tu o bandytach z Greenpeace'u, ale o takich akcjach jak np. "torby w pełni biodegradowalne" w supermarketach, gdzie nie można już dostać normalnej, darmowej reklamówki, tylko trzeba dać 60 gr czy złotówkę ekologicznej łapówki. Efekt jest taki, że ludzie, którzy wiedzą o takich akcjach, przynoszą sobie swoje torby. I bardzo dobrze, w tym przypadku korzyść dla środowiska jest największa, bo nie ma się w ogóle co degradować. Gorzej z tymi, którzy nie wiedzą, że takie coś zaczęło obowiązywać akurat w tym sklepie. Wtedy twoja złotówka idzie dla nich. A ekologię to oni mają w d#*ie.

Dobra, dość tej refleksji ogólnospołecznej. To tak tylko na marginesie (no frustrato!). Rzecz, o której chcę napisać jest dużo bardziej prozaiczna, dotyczy mianowicie chuligaństwa i chamówy. Jako człowiek wrażliwy nie mogę przejść nad tymi aberracjami do porządku dziennego. A wczoraj byłem dwukrotnym świadkiem dwukrotnej chamówy.
Pierwsza miała miejsce na Art Akcji, czyli festiwalu tzw. "sztuki alternatywnej" (nad którą popastwię się następnym razem), gdzie doszło do wtargnięcia grupki znajomych - niestety - dresów na przedstawienie jakiegoś teatru młodzieżowego. Przez dobre 30 min. z tyłu sali dobiegały odgłosy bekania, gwizdy, głośne rozmowy i ogólnie rzecz biorąc, wszystkie rzeczy, których nie powinno się robić będąc w teatrze. Nie mogłem tego doprawdy zrozumieć. To, że spektakl był zły, nie dawało im wszelako powodu, żeby tak się zachowywać. Przyszły mi także do głowy myśli, że może to jest właśnie ta idea teatrów ulicznych: żeby przybliżać teatr gburom i prostakom i że jeśli choć jeden z tych dresów cokolwiek wyniesie z przedstawienia, to jest to więcej warte niż zadowolenie i napompowanie ego całej sali "dzieci emo". Może. W każdym razie - spory gwałt na mojej wrażliwości.
Drugie żenujące zdarzenie miało miejsce 3 godziny później, podczas baletu w jednym z wadowickich barów. Otóż, jeden (numerycznie: 1) narąbany nastolatek sterroryzował cały lokal. Syczał jakoś dziwnie, język pokazywał, rzucał butelkami, więc każdy się bał, że to szajbus. Oprócz tego, poszła jeszcze plota, że on tam kiedyś będąc w Anglii zajechał jakiegoś typka nożem, przez co właśnie musiał wrócić do Polski. No to wszyscy przestraszeni, bo jak teraz się go wyrzuci, to on gotów kiedyś, jak będziemy się tego najmniej spodziewać, uderzyć nas np. cegłą w tył głowy i dobranoc. Jasne, że typowy klubowicz może mieć takie myślenie, ale ochroniarz jest w pracy i powinien go wyrzucić i upewnić się, że szajbus nie będzie chciał/mógł już do lokalu wrócić. Tak że spora żenada, jak mówię. Dobrze, że w końcu przyjechała Policja, ale też jakaś niekumata i, wyobraźcie sobie, puścili kolesia w spokoju do domu.
Smutna konstatacja jest taka, że pierwsza grupa dresów będzie mi umilać mieszkanie w moim nowym lokum, bo to są przybłędy, które właśnie rezydują w tamtym rejonie, a psycho-nożownik jest na wolności i może tobie i tobie (i tobie też) rozbić na głowie butelkę, namiot albo bank.

P.S. Przepraszam za nierówny styl: archaizowanie w paragrafie o teatrze i fraternizowanie się z rynsztokowym słownictwem w następnym, ale jestem rozchwiany emocjonalnie ;)

czwartek, 17 lipca 2008

Polecam

Płyty "73 Touches" i "Place 54" francuskiego kolektywu Hocus Pocus.

Już od dawna polecam - ale nadal bedę to robił - płytę Turnaua z piosenkami Przybory i Wasowskiego pt. "Cafe Sułtan" (z tym, że teraz jaram się piosenkami "Pod Twoim Oknem" i "Pejzaż Bez Ciebie").

Żeby nie było, że jestem homo czy coś, to polecam też płytę Gurala nową. W całości nie wchodzi, ale poszczególne tracki dobre. Tu singiel jakby coś.

Wyszła też epka Łony. Moim skromnym zdaniem nie jest najlepsza, ale to w końcu Łona, więc sprawdź to ziomku i ziomko. Tu singiel jakby znów coś.

Jeśli posiadłeś umiejętność czytania, to jakby ktoś jeszcze tego nie zrobił, polecam zapoznać się z Tomaszem Mannem i jego "Czarodziejską Górą". Jeślibyś już przeczytał tę książkę, wtedy zrób to po raz kolejny. Na pewno znajdziesz coś nowego.

Jeśli wyjeżdżasz na wakacje, to jak obliczył dr Zbigniew Nowecki z Kliniki Nowotworów Tkanek Miękkich i Kości Instytutu Onkologii w Warszawie, będziesz potrzebował kilograma kremu z filtrem na każdy tydzień, żebyś mógł mówić o skutecznej ochronie przed szkodliwym promieniowaniem. Polecam też nakrycia głowy i odpowiedni ubiór w rejonach "zakleszczonych" (Mazury!). Uwaga: Minister Nieskrępowanej Przyjemności ostrzega też, że jeśli miałeś więcej niż pięciu partnerów, z którymi uprawiałeś seks oralny, jesteś 3,5-krotnie bardziej narażony na zachorowanie na raka jamy ustnej lub gardła, niż osoby, które nie miały takich kontaktów. Minister zaleca używanie prezerwatyw, ja polecam wstrzemięźliwość.

Notatka do siebie: polecam remontowanie mieszkania, głupcze; zakup roweru trekkingowego, bo się lato skończy; pisanie tekstów na "Madripoor" i opowiadania do płyty, a nie tylko myślenie jakie to fajne będzie i oryginalne; w ogóle skończ myśleć i rób coś!

środa, 9 lipca 2008

Powrót do przyszłości

Drogi pamiętniku,
no daj spokój, koniec szkoły, trzecie studia zakończyłem i co robić, co robić, co robić mam, dokąd prostymi drogami powiodą słusznie moje stopy i czy nie zabraknie mi sił, bo czas poplątał kroki, jest łagodny i beztroski, ma zielone kocie oczy tak samo jak ty. Wiesz, taka refleksja końcowa młodego, utalentowanego i wykształconego na zakręcie. No, ale ogólnie bardzo wesoło było na tym studenckim wyjazdowym finiszu: dużo śpiewu i piwa, mniej tańca, najmniej nauki. Dobrym motywem był na przykład nasz czynny udział w brooklyńskiej radzie żydów o 4 nad ranem, co zobaczyć możecie m.in na niniejszych fotografiach:






Równie dobry był fakt mojej obecności na monodramie wybitnej, nie wiem jakiej, aktorki ukraińskiej. Oczywiście, przedstawienie w języku Tarasa Szewczenki. Czułem się trochę jak Chandler Bing na sztuce "Moja pierwsza miesiączka", ale w sumie jestem przyzwyczajony, bo często słucham wywodów kobiet, z których też nic nie rozumiem. Cóż, szkoda wracać, szkoda kończyć studia, zwłaszcza, że ostatni dzień tak cudownie słodko-mokry (czytelniku, nie słodź nigdy drewnianą łyżką, nie dawaj też posłodzić kobiecie, która mówi, że nie przesłodzi i zawsze zabieraj ze sobą parasol), że pojechałbyś na koniec świata, ata, ata, ata, ale życie pisze słabe scenariusze, więc spal żółte kalendarze, żółte kalendarze spal, wróć do krainy marzeń, gdzie zawsze wiosna trwa.


P.S. W powyższym tekście pojawiają się cytaty z piosenek "100 tysięcy jednakowych miast" Comy i "Żółte kalendarze" Piotra Szczepanika. Wszystkie prawa zastrzeżone, a co złego, to nie ja. Boże błogosław Antarktykę.