sobota, 30 sierpnia 2008

To są górskie okolice, to jest moje miasto…

Kilka uwag na temat tegorocznego Reggae Mostu. Po pierwsze, bardzo się cieszę, że miałem okazję wystąpić na głównej scenie na Wenecji. Było świetnie. Fajna atmosfera, nie padało (przynajmniej podczas naszego występu), godzina też odpowiednia, super przyjęcie. Po drugie, dobre warsztatowo zespoły, niezłe nagłośnienie. Po trzecie, niestety, słaba organizacja: wszystko trwało za długo, nie było nikogo, kto trzymałby to wszystko w kupie. Z tego powodu, after, który miałem ogarniać (i zarobić coś przy tej okazji) nie odbył się. Tzn. mógłby, ale wszyscy wymęczeni skakaniem w deszczu do pierwszej w nocy poszli do domów. Nie dziwię im się. Szkoda, bo nastawiałem się na fajną imprezę. Tak czy inaczej, dzięki wszystkim, którzy byli na Wenecji i dopingowali nas.

Jutro, tj. w niedzielę 31 sierpnia zapraszam do Choczni na nasz koncert. Mam nadzieję, że będzie równie fajnie jak wczoraj.

środa, 27 sierpnia 2008

Reggae Most 2008

Zapraszam serdecznie do Wadowic w piątek 29 sierpnia na Reggae Most. Koncert odbędzie się na Wenecji. Zagrają: Bakshish, Lion Vibrations, Druga Strona Lustra. Całość darmowa. Po koncercie (gdzieś ok. 23:00) afterparty w Centrum Kultury (Wiochy raczej) poprowadzi szalone duo: Breffunio i Maximus I.

W związku z tym, że się dowiedziałem wczoraj, że będę tzw. "selektorem", czyli dysk dżokejem jamajskim, muszę nauczyć się miksować i płynnie przechodzić między kawałkami. Mam na to 2 dni. Muszę też poszukać "Jah jest prezydentem", żeby mieć co puszczać w razie "zmuły".

Kup płytę Lady Mariki bez zbędnego ociągania, chłopaku i dziewczyno.

niedziela, 24 sierpnia 2008

Andegrand

Mój najserdeczniejszy przyjaciel przeżywa ostatnimi czasy miłość w "undergroundzie", czego mu absolutnie nie zazdroszczę i jest mi niezmiernie przykro z tego powodu, ale ja ostatnio przeżywam w undergroundzie absolutnie wszystko. Temat miłości już pozostawiam, bo co może taki cynik-prześmiewca o tym wiedzieć, no, a poza tym, słyszałem gdzieś kiedyś mądre stwierdzenie, że pisać o miłości, to jak tańczyć o architekturze (wgoogluj se, Internauto, kto to powiedział) i ja się z tym w pełni zgadzam. Miast tego, napiszę o mojej podziemnej działalności artystycznej, bo to jest spory cios jak dla kogoś z 10-letnim stażem.

Wczoraj grałem - umówmy się - "koncert" w pobliskim mieście (sorry za cudzysłowy, ale parę ich się jeszcze pojawi). Byłem z kumplem i zanim zacząłem grać powiedział coś takiego: "ej, no to przypomina te podziemne imprezy sprzed paru lat". Faktycznie przypominało. Będzie nieźle, myślę. W trakcie mojego "występu" na sali było ze 30 osób. Ja tam nie narzekam - to więcej niż na moich dzisiejszych imieninach, więc w sumie hucznie, ale najgorsze jest to, że była to sala z krzesełkami (coś a'la kinowa) i "publika" zgromadziła się na samym tyle, światło zgaszone, młodzież, no to się zajmują swoimi sprawami, a nie jakimśtam Breffem, który śpiewa o abstrakcyjnych w sumie sprawach (przynajmniej z punktu widzenia bieżących potrzeb młodzieży szkolnej). Najżałośniejszym pozostaje wcale nie fakt, że po 3 kawałku była przerwa w dostawie prądu, ale że podczas tej przerwy dużo osób wróciło na salę po uprzednim jej opuszczeniu (w trakcie tych 3 kawałków), bo wreszcie można było pogadać w spokoju. No, ale dokończyłem ładnie mój performens, opowiedziałem parę śmiesznych rzeczy między piosenkami, żeby się samemu poczuć raźniej (bo dj poszedł gdzieś i sam sobie na tej scenie stałem i puszczałem muzykę z jego komputera), przełknąłem wstyd i ostatnie łyki piwa i zszedłem w ciszy. Dobranoc Kalwario.

W tym tygodniu Reggae Most w Wadowicach i chciałbym powiedzieć, że tam zagram, ale coś się obawiam, że mnie wykolegują. Wtedy zejdę najprawdopodobniej już do totalnego undergroundu. Pożycz saperki...

P.S. Imprezę uratował Kal. Mistrzowski wolny. Zajawka. Szacun.
P.P.S. W tym roku obchodzę 10-lecie działalności artystycznej. Przyjmuję wieńce, kondolencje, wyzwiska i propozycje słabych koncertów.
Polska Partia Socjalistyczna cz. 3. Tomo, bez urazy. Szacun za wszystko i dzięki za zaproszenie. Kto mógł wiedzieć, że tak wyjdzie. God only knows.

czwartek, 21 sierpnia 2008

Koniec lata

Wracam do siebie po dwóch dniach spacerów wśród niezaprzeczalnego piękna.
Wracam do tego zamku Drakuli, gdzie rozbrzmiewa gotycka nuta organów ze Świętej Lipki.
Wracam do "Pana Cogito", przy którym się wzruszam do łez, zachęcony do tego powrotu przez wywiad Trznadla z Herbertem.
Wracam do absurdalnej Barcelony Eduardo Mendozy, gdzie spędziłem parę chwil parę lat temu.
Wracam, oglądając zdjęcia z podróży do alternatywnej rzeczywistości...

środa, 13 sierpnia 2008

"Miejskie bagno - niespełnione marzenia / Miejskie bagno - kara za przewinienia"



łabędzie



ważka



kwiatek



kaczka



koń



kwiatki



ludzie



bocian



ryby



poniedziałek, 11 sierpnia 2008

W Polsce, czyli nigdzie

No to jedziemy dalej. Dzisiaj podpadła mi z kolei wadowicka energetyka. Byłem w ich siedzibie zapłacić rachunek, bo - wyobraźcie sobie - mój dziadek do tej pory tego nie zrobił. Całkiem możliwe, iż stało się tak dlatego, że od 25 lat nie żyje. Prostowane to było milion razy, ale najwidoczniej do nich to nie dociera. Ciekaw jestem ile mają klientów powyżej stu lat. Z taką polityką, to pewnie większość. Szkoda, że nie przysłali jakichś kwiatków, gratulacji czy pieniędzy z okazji 100 urodzin dziadka parę lat temu. By się Orłoś w "Teleekspresie" uśmiał.

Druga żenada to sam rachunek. W poprzednim miesiącu dziadek zużył prądu za 39 groszy - co jak na nieboszczyka jest i tak przyzwoitym, moim zdaniem, wynikiem - natomiast cały rachunek wyniósł 14 zł bez paru groszy. WTF?

Dzisiaj też futbolowo, bo na sztucznej murawie zespołu szkół nr ileśtam odbył się mecz emerytów. Graliśmy z jakimiś chłopaczkami, którzy potrafili robić z piłką takie rzeczy, że do tej (tamtej) pory widziałem je tylko na youtube. Przegraliśmy jeśli chodzi o widowiskowość, technikę, kondycję, zwinność, strzały i posiadanie piłki. No, praktycznie wszystkie typowo piłkarskie atrubuty były u nas na dość niskim poziomie. Wygraliśmy tylko w kwestii wykształcenia: z dwoma doktorami, trzema magistrami i jednym inżynierem (wstyd M. popraw się!), natomiast ja osobiście triumfowałem w kategoriach: największa ilość bezproduktywnie przebiegniętych kilometrów, największa ilość niesionego na plecach piasku, największa ilość piasku zebranego na plecy podczas pojedynczej wywrotki, najlepszy pokaz czerwonych bokserek w węże pokazanych przez dziurę w spodenkach, najlepsze roztarganie spodenek w kroku podczas wykonanego przypadkowo szpagatu na śliskiej nawierzchni. Aha, no i przystojność, przystojność. I seksapil i zwierzęcy magnetyzm. Te też wygrałem, zapomniałbym.

A wynik był 5:5, bo nam leszcze strzelili dwie bramy w ostatnich minutach. Lepiej im się grało, bo im wyzbierałem z połówki na której atakowali dużo piasku na plecy. Mniej się ślizgali.

sobota, 9 sierpnia 2008

Fire 'pon PKP

Nie no, muszę znów to zrobić, czyli cynicznie skrytykować coś. Tym razem padło na firmę PKP Intercity. Ja na serio nie jestem zgorzkniały, a nawet ośmieliłbym się powiedzieć, że jestem wesołym typkiem, który raczej nie zamula w towarzystwie, a tu znów będę się pastwił, ale cóż, zmusili mnie, dziadygi.

Jechałem z Mazur trzema pociągami i dwa z nich, obsługiwane przez PKP Przewozy Regionalne, były na czas, czyste, nieprzepełnione i ogólnie myślałem, że się nasze koleje zmieniają na lepsze. W Białymstoku kupiłem bilet do Warszawy Centralnej. Dopiero jak do niego wsiadłem, uświadomiłem sobie, że ten pociąg po minięciu Warszawy jedzie do Krakowa. Miałem nawet dokupić bilet, ale się dowiedziałem, że będzie w Krakowie dopiero o 18, a ja zakładałem, że będę o 16, więc się rozmyśliłem. Wysiadłem na centralnym.

W Warszawie poszedłem do kasy i poprosiłem o bilet do Krakowa na 13:05 na co mi gość w kasie, zupełnie niekulturalnie, odburknął, że nie ma takiego (choć 20 cm od jego głowy wisi jak byk, że jest). Mówię więc, że najbliższy chciałem. Facet mówi, że 14:05, po czym drukuje mi bilet na 14:31. Myślę se, że wszystko jedno i i tak jadę o 14:05. Połaziłem po Złotych Tarasach - lans - i po godzinie przyszedłem na peron. Tam, co ciekawe, napisane jest (ołówkiem), że ten o 14:05 jest jednak na centralnym o 14:11. Nic to, myślę, z 5 minut postoję. Tymczasem czas mija. Zagraniczni podróżni co chwilę podchodzą i pytają czy to stąd na pewno do Krakowa, facet o kuli się skarży, że nie ma nawet ławki (bo na peronach na centralnym nie ma ani jednej ławki), a w telewizji wyświetlają, że pociąg Intercity z Krakowa rozbił się i są ofiary śmiertelne. Szkliste oczy, dziewczyny tulą się do partnerów, pot i łzy. Thriller. Czekam na pojawienie się Jacksona.

Mija godzina 14:31 (ta z biletu). Odzywa się głos z głośnika: "pociąg firmy PKP Intercity relacji Gdynia - Rzeszów przyjedzie z 10-minutowym opóźnieniem. Za komplikacje powstałe w wyniku opóźnienia przepraszamy". Pociąg pojawił się o 14:45. Był nabity do ostatniego miejsca, na korytarzu pijani żołnierze, w moim przedziale 7 osób (na 8 wąziutkich miejsc). Siadam połdupkiem między dwiema stukilowymi babkami; jedna opowiada o swojej rodzinie i życiu, druga rozdaje młodym mężczyznom z naprzeciwka artykuły o "szatańskiej muzyce techno" wziętej z najbardziej żenującej młodzieżowej gazety katolickiej "Miłujcie się" (jeśli czystość i miłość ma być promowana w taki sposób, to współczuję, naprawdę; a jest o co walczyć dzisiaj), nie mam odtwarzacza, miejsca żeby rozłożyć "Rzepę", dzwoni mi siora, że dojechała już do Katowic (a to ja miałem być z godzinę wcześniej). Bez sensu.

Z opóźnieniami jest oczywiście tak, że raz opóźniony pociąg wchodzi w kolizje z następnymi pociągami i musi je przepuszczać, wobec czego jest jeszcze bardziej spóźniony. Przeczytałem więc ten artykuł o techno i posłuchałem z potakującym uśmiechem półgodzinnej perory o kotach drugiej pani. Ostatnią godzinę, wobec monstrualnego zaduchu, spędziłem najpierw wsród pijanych żołnierzy, a potem drzemałem w narkotycznym (pot!) śnie. No, ale trzeba się było pilnować, żeby nie zaspać, bo pociąg jechał do Rzeszowa i bym jeszcze był wysiadł w Tarnowie, albo - nie daj Boże - gdzieś na końcu świata, a tam mógłby mi ktoś kosę wbić w serce, potem potknąłby się o mnie ranek, facet czy coś i po co mi to ;)

Wreszcie pociąg dojechał do Krakowa. Była godzina 18:00. Wiecie co jest najgorsze? Mogłem kupić za 30 zł bilet pod Białymstokiem, a nie za 90 i stać godzinę na dworcu, a potem męczyć się w przeludnionej dusznej klitce. Tak się cierpi za +60 zł.

Jak było na Mazurach, napiszę kiedyśtam. Na razie to, bo się strasznie zdenerwowałem. Sorry.

piątek, 1 sierpnia 2008

Mazyry cz. 1

Jadę się nudzić. Wracam w piątek.



Wyświetl większą mapę

BTW. Jak to, ku&#a, możliwe, że tacy mega-utalentowani wokaliści jak Kuba Badach nie lecą w radiu ani telewizji? O żałosna karykaturo popkultury w kraju nad Wisłą.