poniedziałek, 23 lutego 2009

Pre-nie, nie post-nie

Ostatnio mam dość zabawowy okres (nie myl z zabawnym), więc korzystam z młodości (jasne!) i jeżdżę (chodzę, bo rozbiłem auto...) na różne młodzieżowe (jaasne!) spędy. (Dość tych nawiasów, nawiasem mówiąc). Nawet miałem przyjemność dwa razy cośtam pośpiewać z pewną reggae-supergrupą-w-wymiarze-na-razie-lokalnym, miałem - serio - przyjemność tańczyć i miałem też trochę innych przyjemności. A że wszystkie te moje przyjemności wiązały się z nieprzyjemnościami innych, którzy musieli tego słuchać/oglądać/doświadczać, to już efekt uboczny, za który oczywiście przepraszam. Coż, teraz trzeba wracać do białej rzeczywistości.

Z mniej przyjemnych rzeczy, to znów zaczynam się frustrować lokalną polityką, bo widzę, że źle się dzieje "tu na prowincji, gdzie wskazówki wciąż głuche / a supermarkety kapliczek dorabiają klucze / do nieba bram..." (cytat z klasyki, ha!) i przechodzą takie numery, że opadają ręce. A podane to jest tak, że opadają stringi (chciałbyś!). Nie wierzę w ogóle w demokrację przedstawicielską, nie wierzę w mass media, nie wierzę, że Oscara dostał znów Penn, nie wierzę, że jakbym kupił dolary w wakacje, to byłbym bogaty, nie wierzę w darmowy Internet, w nic nie wierzę, szczerze, leżę i kwiczę jak jeże... ("eże", "eże", "eże" odpowiada echo, przedstawiciele wpływowych środowisk rozdzierają banderę Polski, orzeł krwawi, a w kantorze bezimienna ręka zabiera starszej pani 10 zł i wydaje 1 euro, Wielopole, Wielopole, kolejny teledysk Backstreet Boys)

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

He he, dzięki za BSB, ubawiłam się, dzieciństwo mi się beztroskie przypomniało;)
A co do reszty - dream on...