środa, 9 lipca 2008

Powrót do przyszłości

Drogi pamiętniku,
no daj spokój, koniec szkoły, trzecie studia zakończyłem i co robić, co robić, co robić mam, dokąd prostymi drogami powiodą słusznie moje stopy i czy nie zabraknie mi sił, bo czas poplątał kroki, jest łagodny i beztroski, ma zielone kocie oczy tak samo jak ty. Wiesz, taka refleksja końcowa młodego, utalentowanego i wykształconego na zakręcie. No, ale ogólnie bardzo wesoło było na tym studenckim wyjazdowym finiszu: dużo śpiewu i piwa, mniej tańca, najmniej nauki. Dobrym motywem był na przykład nasz czynny udział w brooklyńskiej radzie żydów o 4 nad ranem, co zobaczyć możecie m.in na niniejszych fotografiach:






Równie dobry był fakt mojej obecności na monodramie wybitnej, nie wiem jakiej, aktorki ukraińskiej. Oczywiście, przedstawienie w języku Tarasa Szewczenki. Czułem się trochę jak Chandler Bing na sztuce "Moja pierwsza miesiączka", ale w sumie jestem przyzwyczajony, bo często słucham wywodów kobiet, z których też nic nie rozumiem. Cóż, szkoda wracać, szkoda kończyć studia, zwłaszcza, że ostatni dzień tak cudownie słodko-mokry (czytelniku, nie słodź nigdy drewnianą łyżką, nie dawaj też posłodzić kobiecie, która mówi, że nie przesłodzi i zawsze zabieraj ze sobą parasol), że pojechałbyś na koniec świata, ata, ata, ata, ale życie pisze słabe scenariusze, więc spal żółte kalendarze, żółte kalendarze spal, wróć do krainy marzeń, gdzie zawsze wiosna trwa.


P.S. W powyższym tekście pojawiają się cytaty z piosenek "100 tysięcy jednakowych miast" Comy i "Żółte kalendarze" Piotra Szczepanika. Wszystkie prawa zastrzeżone, a co złego, to nie ja. Boże błogosław Antarktykę.




Brak komentarzy: