niedziela, 20 lipca 2008

Terror

Bardzo nie lubię być do czegoś zmuszany. Żyjemy jednak w takich czasach, że na wypas swoich owiec na swojej hali, baca musi mieć atest pasterza, wydany za opłatą (i z wielką łaską) przez jakiegoś urzędnika. Terror jest wszechobecny, podatki, quasi-podatki, ukryte podatki, akcyzy, pozwolenia itd. Jest też terror ekologiczny. Nie mówię tu o bandytach z Greenpeace'u, ale o takich akcjach jak np. "torby w pełni biodegradowalne" w supermarketach, gdzie nie można już dostać normalnej, darmowej reklamówki, tylko trzeba dać 60 gr czy złotówkę ekologicznej łapówki. Efekt jest taki, że ludzie, którzy wiedzą o takich akcjach, przynoszą sobie swoje torby. I bardzo dobrze, w tym przypadku korzyść dla środowiska jest największa, bo nie ma się w ogóle co degradować. Gorzej z tymi, którzy nie wiedzą, że takie coś zaczęło obowiązywać akurat w tym sklepie. Wtedy twoja złotówka idzie dla nich. A ekologię to oni mają w d#*ie.

Dobra, dość tej refleksji ogólnospołecznej. To tak tylko na marginesie (no frustrato!). Rzecz, o której chcę napisać jest dużo bardziej prozaiczna, dotyczy mianowicie chuligaństwa i chamówy. Jako człowiek wrażliwy nie mogę przejść nad tymi aberracjami do porządku dziennego. A wczoraj byłem dwukrotnym świadkiem dwukrotnej chamówy.
Pierwsza miała miejsce na Art Akcji, czyli festiwalu tzw. "sztuki alternatywnej" (nad którą popastwię się następnym razem), gdzie doszło do wtargnięcia grupki znajomych - niestety - dresów na przedstawienie jakiegoś teatru młodzieżowego. Przez dobre 30 min. z tyłu sali dobiegały odgłosy bekania, gwizdy, głośne rozmowy i ogólnie rzecz biorąc, wszystkie rzeczy, których nie powinno się robić będąc w teatrze. Nie mogłem tego doprawdy zrozumieć. To, że spektakl był zły, nie dawało im wszelako powodu, żeby tak się zachowywać. Przyszły mi także do głowy myśli, że może to jest właśnie ta idea teatrów ulicznych: żeby przybliżać teatr gburom i prostakom i że jeśli choć jeden z tych dresów cokolwiek wyniesie z przedstawienia, to jest to więcej warte niż zadowolenie i napompowanie ego całej sali "dzieci emo". Może. W każdym razie - spory gwałt na mojej wrażliwości.
Drugie żenujące zdarzenie miało miejsce 3 godziny później, podczas baletu w jednym z wadowickich barów. Otóż, jeden (numerycznie: 1) narąbany nastolatek sterroryzował cały lokal. Syczał jakoś dziwnie, język pokazywał, rzucał butelkami, więc każdy się bał, że to szajbus. Oprócz tego, poszła jeszcze plota, że on tam kiedyś będąc w Anglii zajechał jakiegoś typka nożem, przez co właśnie musiał wrócić do Polski. No to wszyscy przestraszeni, bo jak teraz się go wyrzuci, to on gotów kiedyś, jak będziemy się tego najmniej spodziewać, uderzyć nas np. cegłą w tył głowy i dobranoc. Jasne, że typowy klubowicz może mieć takie myślenie, ale ochroniarz jest w pracy i powinien go wyrzucić i upewnić się, że szajbus nie będzie chciał/mógł już do lokalu wrócić. Tak że spora żenada, jak mówię. Dobrze, że w końcu przyjechała Policja, ale też jakaś niekumata i, wyobraźcie sobie, puścili kolesia w spokoju do domu.
Smutna konstatacja jest taka, że pierwsza grupa dresów będzie mi umilać mieszkanie w moim nowym lokum, bo to są przybłędy, które właśnie rezydują w tamtym rejonie, a psycho-nożownik jest na wolności i może tobie i tobie (i tobie też) rozbić na głowie butelkę, namiot albo bank.

P.S. Przepraszam za nierówny styl: archaizowanie w paragrafie o teatrze i fraternizowanie się z rynsztokowym słownictwem w następnym, ale jestem rozchwiany emocjonalnie ;)

Brak komentarzy: